Jesteśmy jagódki, czyli o pierogach i podróży w czasie
Nie jestem osobą zamożną, ale nie jestem też super oszczędna i nikt mi nie powie, że jestem skąpa. Ale… przerażają mnie ceny niektórych produktów spożywczych i absurdalne kwoty, które trzeba zapłacić na przykład za sezonowe produkty czy potrawy. Rozumiem, że za jakość warto więcej zapłacić, ale litości!!! Na przykład ceny jagodzianek od kilku lat poleciały w kosmos. Nie kupuję, bo potrafię przygotować sama, podobnie jak pierogi z jagodami. A jagody, jeśli tylko mogę zbieram sama. Jak w dzieciństwie. Idę do lasu, a las kocham szalenie. Jak nie uda mi się nazbierać jagód to ich nie jem. Taka ze mnie gastro Zosia-Samosia.
W tym roku udało mi się pięknie. Spędziłam dziesięć wspaniałych dni na Pojezierzu Brodnickim, które kocham tak samo jak las. Był to cudowny czas na regenerację, uspokojenie skołatanych nerwów, ładowanie baterii i układanie w głowie poplątanych myśli. Dużo gapiłam się w taflę jeziora, spacerowałam po lesie, zbierałam grzyby i… jagody.
Wiadomo - nie jest to czynność łatwa, komary i kleszcze, bąblowica - same niebezpieczeństwa. I człowiek wychodzi umorusany - paluchy fioletowe, ale radość!!! Nie da się jej zmierzyć.
Wchodząc do lasu przestrzegamy kilku prostych zasad (poza tym, że nie śmiecimy, psa trzymamy na smyczy, nie krzyczymy): ubieramy się odpowiednio i aplikujemy antykleszczowe i antykomarowe preparaty.
Po powrocie z lasu porządnie myję owoce, przelewam je też gorącą wodą. Kiedyś zajadałam z krzaka, ale wtedy nie słyszałam o zagrożeniu paskudnym pasożycie. Lubię jeść dobrze, ale także zdrowo. Gastro-bezpieczeństwo to podstawa.
Zbieranie jagód we dwoje jest super, bo nasze pojemniki zapełniły się bardzo szybko. Wystarczy na jagodzianki i na pierogi, które moje latorośle bardzo lubią, a jako dzieciaki podczas wakacyjnych wpraw chętnie zamawiały w lokalnych karczmach. Ponieważ w tym roku spędzaliśmy pierwsze wakacje osobno (tak się dzieje, kiedy dzieci stają się dorosłe), postanowiłam przywołać namiastkę wakacyjnego wspólnego klimatu. Przygotowałam pierogi, które przywołują na myśl nie tyle moje dzieciństwo, co dzieciństwo moich dzieci. A za tym czasem tęsknię przeokropnie, bo to był piękny radosny okres mojego życia.
Podśpiewując sobie pod nosem “jesteśmy jagódki, czarne jagódki, mieszkamy w lesie zielonym…” ulepiłam pierogi, które serwowałam z kwaśną śmietaną, a sama zjadłam z masełkiem i cukrem. To danie jest przyjemne, bo jagody nie są super słodkie, ale bardziej kwaskowe. Niezasłodzisz się nim i trochę mniejsze masz wyrzuty sumienia, że znowu podajesz coś słodkiego. Ale sprawianie przyjemności najbliższym jest moim celem. Mam nadzieję, że w kuchni mi to się udaje.
Przepis na ciasto pierogowe znajdziesz tutaj, a nadziewasz je owocami zasypanymi cukrem. Nie czekaj zbyt długo, bo kiedy wytworzy się zbyt duża ilość słodkiego soku pierogi będą przeciekać!
Generalnie pierogi robię raz w roku - na Boże Narodzenie. Przygotowuję wówczas nieprzyzwoite ilości pierogów z kapustą i grzybami. Jak zostanie ciasta, a zazwyczaj tak się dzieje, kleję też pierogi z mięsem lub inne, na jakie mi przyjdzie ochota. Tym razem również zrobiłam większą ilość, z której dużą część zamroziłam. Tym razem efekt kulinarno-emocjonalny był niesamowity. Wyobraź to sobie: wkładasz kęs pierogów do ust, zamykasz oczy, przenosisz się do lasu. Jest lato, znowu są wakacje, słyszysz beztroski śmiech swoich pociech, widzisz umorusane buźki. To o mnie. Przenoszę się w czasie. Tak, pierogi z jagodami są dla mnie jak wehikuł czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz