Pomidory w słoiku

Przez kilka lat mieszkałam na głębokiej prowincji, gdzie wielką radość sprawiało mi uczenie się ogrodnictwa. Zawsze starałam się wygospodarować kawałek gruntu na własne uprawy. Zdradzę Wam, że choć była to fizycznie dość ciężka praca, to jednak niezła frajda. Na Podmościu do osiągnięcia poziomu zadawalającego ogródka warzywnego musieliśmy zmagać się nie tylko z ciężkim z zlikwidowania kawałem zatrawionej i zachwaszczonej  ziemi, ale także z plagą komarów, która w okresie siewu, w czasie pielenia, podlewania, a także zbiorów dosłownie dopadała nas jak banda wampirów. 

Uprawialiśmy wiele różnych warzyw: fasolkę, bób, cukinię, patisony, sałatę, rukolę, lubczyk, buraczki, ogórki, i przede wszystkim pomidory. Nie mogę powiedzieć, że byliśmy w tym mistrzami, a nasze plony nie koniecznie wygrałyby w konkursach na najdorodniejsze warzywa, ale była to niezwykle relaksująca czynność. Zabawa z ziemią, obserwowanie jak z nasiona powstają małe roślinki, które już za chwilę wydają plon. No i ten zapach... Zapach warzyw i zapach ziemi. Niepowtarzalny!





Teraz, kiedy moje życie związane jest z miastem, nadal staram się w mikro skali coś tam zasiać, coś zebrać, ale na obfite plony nie ma na razie szans. W zdezelowanej miejskiej przydomowej szklarni sadzę co roku z nadzieją pomidory. Cudne malinowe pomidory, w tym między innymi Zorzę Toruńską, które są doskonałe do sałaty, do pieczywa, ale nie na przetwory. Do tego potrzebna jest duża ilość, pachnących słońcem i ziemią pomidorów polnych. Moja przydomowa uprawa wystarcza jedynie na codzienne podjadanie. Liczę, że kiedyś to się zmieni i będzie ich więcej i więcej...





Na szczęście w moim mieście jest przewspaniały targ, gdzie mogę kupić bezpośrednio od rolnika kupić to czego mi potrzeba. Co roku więc, na początku września udaję się z mężem, zaopatrzeni w kilka solidnych toreb i kupujemy ostatnie, ale nadal piękne i pachnące pomidory. Wystarcza skromne pięćdziesiąt kilogramów, które przerabiam w ciągu jednego dnia.



Każdy ma swoje sposoby na przerabianie pomidorów. Eksperymentując przez ostatnich kilka lat doszłam do wniosku, że najlepiej sprawdza się w mojej kuchni sok pomidorowy, który zazwyczaj jest tak gęsty, że można go śmiało nazwać passatą.
To taka baza, którą zawsze można podkręcić jak się komu podoba.
Jak ten sok przygotowuję?


Na szczęście mam wyciskarkę wolnoobrotową, o której Wam już kiedyś pisałam. I ona w tym przypadku jest zbawienna. Pomidory zazwyczaj kroję na pół, albo ćwiartki, jeśli zdarzą się większe sztuki. Następnie przepuszczam przez wyciskarkę. To jest bardzo szybki proces. Skórki, nasiona zostają oddzielone od reszty i powstaje niezwykle aromatyczna pomidorowa pulpa, którą wystarczy tylko zagotować i delikatnie doprawić. Gotowanie sprawia, że sok nabiera bardziej intensywnego koloru i zmienia się też struktura płynu. Przestaje być pulpą a zamienia się w gęsty aromatyczny sok. Na dodatek obróbka termiczna pomidorów sprawia, że są bardziej wartościowe.
Gorący sok wlewam do wyparzonych czystych słoików i zakręcam. Czekam aż w trakcie stygnięcia zaczną w kuchni koncertować, wydając dźwięki zamykanych wieczek... Wiecie co mam na myśli?




Robienie przetworów to swoisty rytuał zamykania lata w słoikach. Bardzo to lubię. Mogę to robić niestety tylko w weekendy, a te jak wiadomo trwają zawsze zdecydowanie zbyt krótko...




Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty