12.12.2017

Domowe pierniczki świąteczne


Żyję w piernikowym mieście, pracuję w piernikowym muzeum, pierniki są bardzo ważnym elementem w przedświątecznych działaniach rodzinnych… są trochę jak przeznaczenie… fatum.



Jeden przepis na pierniki z ciasta dojrzewającego pisałam już w ubiegłym roku, niedawno wstawiłam przepis na brukowiec kujawski, a wczoraj upiekłam jeszcze inne, znakomite ciasteczka. Zdjęcia wstawione na Instagram oraz Facebooka wzbudziły Wasze zaciekawienie i poskutkowały prośbami o przepis. Stąd właśnie mój dzisiejszy wpis.

Nie wiem jak Wy, ale ja rok rocznie mam wielkie plany na przygotowanie piernikowego zaczynu, dużej ilości ciasta i wspólnego radosnego pierniczenia przez wiele przedświątecznych dni. Niestety rzeczywistość jest zabójcza. Na większość zaplanowanych działań nie ma czasu. Ale mimo to, chcemy, żeby nasz dom pachniał świętami, prawda? Jest to możliwe nawet przy całym etacie, niewielu chwilach, kiedy mamy jeszcze siłę, a nastolatki mają ochotę potowarzyszyć nam w kuchni. Wczoraj taką właśnie chwilę wycisnęłam jak cytrynę i przygotowałam pierniki bliskie ideału!


Przepis jest banalnie prosty. Zawsze czarowałam, wyszukiwałam skomplikowanych procedur, zajmowało to dużo czasu, a efekt… niestety, nie zawsze był powalający. Wczorajsze późne popołudnie spędziłam na przeglądaniu przepisów, a pomiędzy kartkami ulubionej książki kucharskiej znalazłam zapisany wiele lat temu sposób na pierniczki świąteczne. Pewnie dostałam od kogoś znajomego i musiało to być kilka ładnych lat temu, bo karteczka pożółkła całkiem.


Składniki:
Miód  25 dkg(według mnie najlepszy jest gryczany)
Mąka 0,5 kg (pszenna, ale ja dodaję też żytniej)
Przyprawy do piernika(w przepisie, który dostałam są dwa opakowania, ja przyprawę skomponowałam sama): pieprz, cynamon, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon 
Masło 5 dkg
Cukier 25 dkg
Jajka 2 szt.
Soda oczyszczona 2 łyżeczki

Najpierw rozpuszczamy masło razem z cukrem i miodem i dodajemy przyprawy, prawie doprowadzamy do wrzenia. Już wtedy po domu roznosi się ten cudowny niepowtarzalny aromat!!!! Genialna mieszanka miodu i przypraw korzennych… Ten magiczny płyn wylewamy do przesianej, połączonej z sodą mąki. Pamiętajmy, by mąka była ogrzana. Jak już wlana masa przestygnie dodajemy jajka  i wszystko łączymy (ja robię to najpierw drewnianą łyżką, potem rękoma). Ciasto musi mieć konsystencję dość zwartą, więc jeśli jest zbyt rzadkie i klejące podsypujemy mąką do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Tak przygotowane ciasto dzielimy na porcje, wałkujemy  dość cienko, wycinamy kształty. Wstawiamy do nagrzanego do 160 stopni piekarnika na ok 10-15 minut. Po ostygnięciu lukrujemy, ozdabiamy jak chcemy


Pamiętajcie, że każdy przepis można modyfikować. Ja trochę zmieniłam proporcje, dałam malutko, wręcz symbolicznie cukru i miodu chyba też nieco mniej niż w przepisie, dlatego moje pierniki nie są  zbyt słodkie, ale bardziej pieprzne, wytrawne. I o takie mi właśnie chodziło.


Przepis jak się okazało ponadczasowy. Robi się szybko. Smakuje wybornie. Wyglądają też okazale! Ciekawa jestem czy ta porcja doczeka się dekorowania, znikają w wyjątkowo tajemniczych okolicznościach :) Ale, jak napisałam dzisiaj na facebooku, ja lubię takie nieozdobione, bez lukru, czekolady i zbędnej słodyczy...

Ciastka są niezbyt słodkie, niezbyt twarde, ale chrupiące, aromatyczne, wyśmienite!!! Spróbuj, polecam!

29.11.2017

Powrót

Dużo by pisać o tym co się wydarzyło od ostatniego wpisu. Życie zaczęło pędzić i zalała mnie fala pozytywnych zdarzeń. By nie opowiadać po kolei co i jak się działo, a będę Wam dawkować te informacje jak kroplówkę, streszczę to na razie w jednym zdaniu: 

WRÓCIŁAM DO MIASTA!!!


Nie oczekujcie ode mnie lamentów. Był, jest, to powrót przemyślany. Wróciłam do Torunia, jak do dawnego kochanka. Każdego dnia, śmieję się na powrót tego romansu. I nie zamierzam nic zmieniać, nawet nazwy bloga. Bo Toruń ma w sobie tą prowincjonalną moc, która fascynuje, czasem drażni, a czasem uspakaja.




Ostatnie miesiące były bardzo intensywne. Trudno uwierzyć, że od pół roku moje otoczenie zmieniło się tak bardzo. A ponieważ poza zmianą miejsca zamieszkania zmieniły się też okoliczności zawodowe, musiało minąć trochę czasu, zanim z oddechem, śmiało usiadłam do klawiatury.


Takim to sposobem na nowo zaczynam myśleć o Bożym Narodzeniu, o kulinariach, pachnącym domu i o świątecznych potrawach. Nie wiem, jak to nazwać – przypadek, zbieg okoliczności czy przeznaczenie? Zaraz po wniesieniu ostatnich kartonów do nowego domu musiałam biec do pracy, nowej pracy – Muzeum Toruńskiego Piernika. Miejsce piękne, klimatyczne i smaczne, dzięki pracy każdego ranka staję się częścią toruńskiego Starego Miasta. Nigdy tak intensywnie nie byłam, nie żyłam Toruniem i z Toruniem.




Okazuje się, że brakowało mi tego miasta bardziej niż przypuszczałam. Brakowało mi intensywności zdarzeń, bodźców, ludzi, na których widok tak bardzo się cieszę. Ostatnia przedłużająca się w nieskończoność prowincjonalna szaruga – czy to zima, czy zimo-jesień (nie wiem ja nazwać tą okropną pogodę) dała mi mocno w kość. Moja relacja ze wsią była coraz bardziej trudna, decyzja o przeprowadzce, choć szalona, była nieunikniona. Dzięki wspaniałym ludziom znaleźliśmy Dom. Mamy swoje własne cztery kąty, które powoli urządzamy po swojemu. Nasza nowa okolica jest w klimacie bardzo prowincjonalnym. Jest duże podwórko pod domem, jest szklarnia. Jest potencjał, nasz własny kawałek świata. Są posadzone róże, hortensje, są śliwy, agresty, porzeczki, oraz wsadzone przed chwilą przez Męża maliny. Będziemy mieć swój malinowy chruśniak. W środku Torunia!!!




I jest też nowa kuchnia! Jasna, ciepła, kolorowa. Z miejscem na duży stół. I stary kredens. I spiżarka. Więc mogę gotować, robić przetwory, jest energia, jest miejsce. Jest MOC!!!




Ostatnio pisałam o zimnej majówce, tak, aura nie sprzyjała zbyt i nie zachęcała mnie do wychodzenia w teren. Ale miasto nie przytłoczy mnie i nie ograniczy w kwestiach kulinarno-przygodowych. Nasturcje były w tym roku posiane i konsumowane, śliwki i winogrona na bieżąco skubane prosto z drzewa/krzaka, a porzeczki były spektakularnie wykorzystane podczas jednej z najciekawszych imprez jakie wspólnie ze Slow Food Kujawsko-Pomorskim robiłam.



Przemiłym zaskoczeniem jest targ warzywny, który znajduje się bardzo niedaleko domu, a jeszcze inny, wielki toruński targ odwiedzałam w sezonie co sobotę, za każdym razem wracając szczęśliwsza!!! Niebawem wyprawię się tam w poszukiwaniu choinki.
Mam nadzieję, że nie zabraknie mi pomysłów, energii i natchnień na sezonowe dania, którymi się z wami będę dzieliła.



Tymczasem radośnie przejdę do przepisu, nad którym będę dziś pracowała. Państwu też polecam! Dziś zaczynamy, dokończymy tuż przed świętami. Jak przystało na piernikowe miasto i na prowincjonalny charakter bloga przedstawiam przepis na piernik ludowy, zgrzebny i niesamowicie smaczny BRUKOWIEC KUJAWSKI

½ kg miodu
2 szklanki cukru lub melasa
¼ kg smalcu
3 całe jaja
½ szklanki mleka
3 ścięte (płaskie) łyżeczki sody
½ łyżeczki soli
3 torebki przypraw korzennych
1 ½ kg mąki pszennej
garść pokrajanych orzechów
½ szklanki kwaśnej śmietany

Roztopić smalec, cukier i miód, wystudzić, dodać mąkę i przyprawy korzenne. W mleku rozrobić sodę i wlać do ciasta, dodać jajka, śmietanę i sól. Wyrobić ciasto. Przełożyć do kamiennego garnka aby „dojrzewało” i wynieść w chłodne miejsce na 3 tygodnie. Dzień przed pieczeniem przynieść ciasto do temperatury pokojowej, podzielić ciasto na 3 części. Rozwałkować. Upiec dwie równe blachy ciasta. Z trzeciej części ciasta zrobić kulki, nierównomiernie rozrzucić po blasze (takiej samej wielkości blacha, jak były pieczone dwa placki). Kulki ciasta po upieczeniu łącząc się przypominają uliczny bruk. Poszczególne warstwy ciasta przekładamy powidłami śliwkowymi, na wierzchu układamy „bruk”.
przepis pani Aliny Książek, Pławin, Kujawy, z książki G. Szelągowskiej, Kuchnia z rodowodem, Toruń 2012 r.




3.05.2017

Zimna majówka i potrzeba smacznych kalorii

Zimno nie odpuszcza. Człowiek nie może spokojnie wyjść spod kocyka. Palimy na prowincji w piecach, a to już miało się dawno skończyć!!! Zimno i wilgoć w powietrzu dobijają. Rok temu, bawiliśmy się z przyjaciółmi w plenerze, a w tym roku, nadal najlepiej jest pod kocykiem.

No, czas odpędzić czarne chmury, czas umilić sobie te wolne dni. Czas wprowadzić ducha świątecznego pod strzechę i wnieść co nieco smaku na nasz stół.



Myślę sobie, że większość z Was lubi jeść dobre rzeczy, większość potrafi też coś smakowitego przygotować. Każdy ma swój specjał, który bez pudła wychodzi i staje się rodzinnym daniem popisowym. Ja też mam kilak takich dań. Dziś przedstawię Wam danie świąteczne, choć bardzo proste. Nauczyła mnie siostra, która w kuchni, mówiąc słowami młodzieży „wymiata”.  Żeby nie było, że u mnie na stole nie tylko kluchy i rustykalne smaki. Czasem lubimy coś „zagranicznego”.


Nic nie poradzę, że kocham kuchnię francuską. Posmakowałam jej u siostry i przepadłam. Mój mariaż z kuchnia francuską to też przygoda z „Kucharzem doskonałym”, romans, który zakończył się doktoratem i książką… Niestety tak się często składa, że teoretyczne rozeznanie w jakimś temacie nie często przekłada się na praktykę. Jako uboga doktorantka zgłębiająca tajniki kuchni staropolskiej nierzadko musiałam obejść się smakiem. Taki los, apetyt rozbudzony, portfel pusty. Taki los...



Kiedy dopadał i dopada mnie podły nastrój lubię pocieszyć się jakimś przyjemnym obrazem, najlepiej ruchomym. Tym sposobem rozkochałam się w kinie kulinarnym. A mój naj… smaczniejszy film to „Julia i Julia”. I tym sposobem wracamy do tematu kuchni francuskiej. A w niej masło, cała góra masła. I panierka, i glutenu bez umiaru. Po prostu grzech i seksowne chrupnięcie. Julia Child zaczęła gotować, kiedy była w moim wieku. To dla mnie pocieszające, wszystko przede mną.

A dziś przede mną świąteczna, majówkowa, z duża ilością masła Tarta ze smardzami. To moje połączenie klasyki i mojego prowincjonalnego zasobu naturalnego.



Ciasto
Ciasto do tarty, to najłatwiejsze ciasto w świecie. Kruche ciasto, do którego potrzeba mąki, schłodzonego masła i odrobimy wody, plus sól do smaku. Mąkę z masłem łączymy, by powstała z nich struktura mokrego pisaku. Następnie dolewamy odrobinę zimnej wody, by wszystko połączyło się w jednolite ciasto. Wyrobioną kulę chłodzimy, następnie rozwałkujemy i wkładamy do blachy lub formy do tarty. Następnie pieczemy ok. 15 - 20 minut. Widziałam porady, w których pisano, by na spód wysypać fasolę. Zapobiega to robieniu się pęcherzy. Ja po prostu nakłuwam ciasto widelcem. Piecze się zawsze tak samo idealnie.
Podczas, gdy w piekarniku piecze się nasz spód, przygotowujemy farsz albo wychodzimy za dom w poszukiwaniu odpowiednich składników.


Farsz
Wersja minimalistyczna, jednakże bardzo prosta to: drobno pokrojona wędlina, np. szynka gotowana – musi być coś bardzo delikatnego albo cieniuteńko pokrojony podrumieniony boczek, albo drobne kawałki ryby, np. łososia. Na spód ciasta wkładamy starty żółty ser, dodajemy wędlinę lub rybę, zalewamy masą jajeczno-śmietanową z tartym serem.
całość wkładamy do piekarnika do czasu wyrośnięcia masy jajecznej i pięknego ozłocenia.
Mój ulubiony bardzo prostu farsz składa się zawsze z maksymalnie trzech składników. Dziś zrobiłam jednak na bogato.

Ponieważ mamy obecnie sezon na smardze, a tak się składa, że same wpadły mi dziś w ręce, dodałam pokrojone pięknie te majowe grzyby. do całości dołączyłam tez drobniutko pokrojoną por. Na górę udało mi się wyczarować posypkę z sezamu…



Maślane szaleństwo uzupełniłam dodając do gotowego wypieku świeżej sałaty z rzodkiewką roszpunką i sosem z oliwy, musztardy, octu jabłkowego… Dla dzieci sok, dla dorosłych wino.
Lubię sobie tak właśnie umilać pochmurne, zimne i szaro bure prowincjonalne święta. 

Wierzcie mi, masło czyni cuda!!!

Smacznego.

28.02.2017

Śledzik na Prowincji

Od jutra tylko śledź. Karnawał kończy się tak szybko. Na szczęście wiąże się to z końcem zimy, a tej, takiej szarej i burej szczególnie nie znoszę. Przekłada się to oczywiście na moja aktywność na blogu, czyli nieaktywność czy bezaktywność. Jak zwał tak zwał. Większość zimowego czasu spędzam pod kocykiem, i choć wiem, że donikąd to nie prowadzi, nie jestem w stanie wpłynąć na zmianę tego stanu. Bo zima to stan ducha. Dużym minusem życia na prowincji jest zmniejszająca się liczba atrakcji towarzyskich, zwłaszcza zimą…

Źródło: polona.pl

A mi się marzy zima towarzyska, proszone herbatki, ploteczki, niezobowiązujące spotkania. Marzą mi się bale, prawdziwe, karnawałowe, w kostiumach, w maskach… Być może dlatego, że takie mam skojarzenie z dzieciństwa! Bo pamiętam moich rodziców, jak szykowali się do wyjścia na takie bale, pamiętam kreacje mojej mamy, jej srebrne buty i brokatową sukienkę.

Dziś u mnie proszony śledź, kameralny, ale to nie szkodzi, bo goście nadzwyczaj przyjemni. Chcę przygotować coś smacznego, ale najważniejsze są – śledzie. W kwestii śledzi i żeby nie było żadnych nieporozumień – specjalistami w tym zakresie są mężczyźni. Mój ojciec przygotowywał śledzie na wigilię. Do dzisiaj rozczulam się wspominając drobniutko posiekaną cebulkę. Mój mąż zajmuje się śledziami równie pieczołowicie, ale zdarzają się sytuacje, w których i ja muszę się zmierzyć z tym zadaniem.


Preferuję śledzie delikatne, z cebulą, w zalewie z oleju z dodatkiem octu. Na dzisiejszą okazję zrobiłam też mały słoiczek z dodatkiem suszonych pomidorów oraz bazylii, ciekawa jestem co z tego wyniknie?  Wszak przepisy na śledzie są niezmienne od stuleci.

Sałata z jabłek i śledzi

Śledzi podług woli wymocz, obierz z ości, usiekaj, jeżeli są mleczka to także usiekaj, jabłek kwaskowatych obierz, usiekaj i cebul pieczonych, bułkę utrzyj na tarce, cukru, pieprzu, oliwy, octu tęgiego, wszystkiego w proporcją dodaj i razem dobrze zmieszaj.
Gospodynie polska, czyli poradnik dla niewiast, Warszawa 1873, s. 219


A od jutra… posypię głowę popiołem i będę się modlić, by wiosna przyniosła wiele dobrego. W związku z tym spisuję na osobnej karcie postanowienia z okazji Wielkiego Postu i nadchodzącej wiosny. Trzymajcie kciuki!

27.02.2017

Książki, wyobraźnia i róże

Wychowałam się w domu pełnym książek i na pewno nie pozostało to bez wpływu na moje życie. Na półkach wszędzie książki, głównie literatura piękna, poezja, ale także poradniki. Dla dziecka, którego nieszczególnie ciekawiła klasyka w stylu Prusa czy Sienkiewicza o wiele bardziej inspirujące były książki z obrazkami. Lata 80-te to nie był przecież czas pięknych i różnorodnych czasopism kulinarnych dostępnych zawsze i wszędzie. Moje dzieciństwo to także brak Internetu i kulinarnych kanałów tematycznych. Nie wspomnę o kablówce. Moim dzieciom trudno to zrozumieć, mi zresztą czasami też! Tak Kochani, na półkach z książkami odrębne miejsce zajmowały książki kucharskie, chyba dwie. Jedna, której tytułu nie pamiętam była, zdaje się, prezentem dla mojej mamy od babci Heleny, druga to nieśmiertelna Kuchnia Polska. Dlaczego nieśmiertelna? Bo ma ją moja mama, kolejne wydania dostały moje siostry po zamążpójściu i ja, również, kiedy zmieniłam stan cywilny.

źródło:polona.pl

W dzieciństwie książki te interesowały mnie nie dlatego, że chciałam już wtedy zostać kulinarną celebrytką, ale dlatego, że zawierały odpowiednią porcję kolorowych zdjęć. Na fotografiach same smakołyki: mięsa, galarety, wypieki, smakowitości, za którymi tęsknił każdy, kto musiał sobie radzić w czasach pustych sklepowych półek.


Ja, jako kilkulatka marzyłam oczywiście o słodkościach, czekoladach, cieście francuskim i egzotycznych owocach, których smaku nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Moją wyobraźnię wręcz rozpalały te zdjęcia. Przyglądając się im dziś myślę, że są przecież kiepskiej jakości. Mimo to, nadal cieknie mi ślinka na myśl o niektórych smakołykach, szczególnie jednym.

Mowa tu o karnawałowych różach. W ubiegłym roku w karnawale nauczyłam się robić chruściki, teraz udało mi się zamienić marzenia z dzieciństwa w realny kawałek pudrowanych kwiatów. Przepis na ciasto znajdziecie w poście Depresja w dolinie. Co prawda w trakcie przygotowywania ciasta okazało się, że śmietany mam resztkę, bo dzień wcześniej przygotowałam gzik, ale w lodówce znalazł się serek homogenizowany- waniliowy i chyba spisał się na medal. Tak więc potrzeba matką wynalazku, śmiało można zastąpić kwaśną śmietaną serkiem!


Sekret róż tkwi w ich wykonaniu , czyli ułożenia kompozycji z trzech różnych płatków w kształcie koła. Każde z kół musi mieć inną średnicę. Do wykrawania potrzebne są więc trzy różne naczynia, na przykład: szklanka, kieliszek do wina i kieliszek do wódki. Kółka nacinam z brzegów, w czterech lub więcej miejscach, następnie łączymy, w środku, dociskając palcem. Takie surowe kwiaty wkładamy na głęboki, gorący tłuszcz. Ja smażę na oleju. Tradycyjnie powinno się na smalcu, ale wówczas nie możecie nimi poczęstować wegetariańskich przyjaciół!!!


Robiłam je pierwszy raz wzorując się na mojej niezawodnej książce kucharskiej, w wydaniu z XXI wieku wciąż są zdjęcia, na nich się wzorowałam. Efekt wizualny bardzo przypadł mi do gustu!
Pamiętajmy, by wyciągając usmażone róże, kłaść je na serwetce papierowej. Ostygnięte dekorujemy cukrem pudrem, a w środek nakładamy ulubionej konfitury. Według mnie najbardziej pasują maliny.  Róże to przysmak, który wymaga sporo wolnego czasu, nie można robić ich na szybko, trzeba podejść do nich jak do tych z ogrodu. Są delikatne, chrupiące, ale i charakterne.

źródło: polona.pl

Takim sposobem zimą czarujemy w kuchni swój własny różany ogród. Przed nami ostatnie dni karnawału, ostatnie chwile zimy. Można zaszaleć, spróbować przenieść się do czasów dzieciństwa. Nic tam kalorie, nadchodzi Wielki Post i wiosna. Przejdziemy na dietę, zaczniemy ćwiczyć, a teraz, mały, słodki, chrupiący grzeszek nikomu nie zaszkodził. Zapewniam Was długo grzeszyć nie będziecie, róże pochłaniane są w zawrotnym, grzesznym tempie.
Smacznego!