Grzyby, czyli co najbardziej lubię w jesieni

Dzień krótki, robi się coraz zimniej. Częściej pada i wieje. Upały są już tylko wspomnieniem. Dla miłośników kuchni sezonowej rozpoczyna się prawdziwy festiwal smaków. Oto natura dzieli się z nami tym co najlepsze. Jeśli nie masz ogrodu i nie uprawiasz warzyw jesteś skazany na zakup produktów. Natomiast dary lasu możesz mieć zupełnie za darmo. Jedyne co musisz to poświęcić swój cenny czas, iść do lasu i nazbierać grzybów. Oczywiście przyda się jeszcze dawka wiedzy. Ale tą wielu z nas wyssało z mlekiem matki.


Jestem jesienną dziewczyną, ale w zasadzie dopiero od kilku lat odnalazłam w sobie pasję grzybiarską. W moim domu grzyby zawsze były, na grzyby się chodziło, na grzybach się znano, bez grzybów nie było świątecznego stołu.
Rodzice chodzili na grzyby namiętnie. To była chyba ulubiona rozrywka mojego Taty. Każda inna czynność, która wymagała wczesnego wstania nie mobilizowała go tak jak wyjazd do lasu. Ojciec kochał las i chyba  po nim to odziedziczyłam. Tata zawsze chciał mieć dom w lesie, ja sama o tym marzę. Tacie się to marzenie nie spełniło, ale mam nadzieję, że moje się kiedyś ziści. Tata zabierał mnie do lasu na spacery, opowiadał o roślinach, rozpoznawał głosy ptaków, uczył mnie przyrody. Razem z mamą stanowili niesamowity duet. Jeśli tylko dostali  sygnał, że pojawiły się grzyby - od razu to sprawdzali.
Gdybyście kiedyś zobaczyli spiżarnię, z setkami słoików grzybków marynowanych, wielkie słoje grzybów suszonych, pozazdrościlibyście tego bogactwa. Bogactwa smaku i aromatu. Tyle wspomnień i piękna tradycja, którą mam zamiar z przyjemnością kontynuować.



Oczywiście pierwszą zasadą, jaką się kieruję jest pewność, że to co wkładam do koszyka jest na pewno jadalne. Spokojnie, nie jestem mistrzynią, więc w koszyku lądują moje ukochane czarne łebki, maślaki, koźlarze i borowiki, z czego najbardziej lubię zbierać właśnie czarne łebki, czyli podgrzybki brunatne.



Tegoroczne wyprawy do lasu rozpoczęłam w ostatnim tygodniu października. Wcześniej było sucho, więc i grzybów nie było. Natomiast po dość obfitych opadach i całkiem wysokiej jak na tę porę roku temperaturach coś się zaczęło ruszać. Nie przypominam sobie jednak, by w dzieciństwie ktokolwiek jeździł do lasu w listopadzie. Sprzyjały tej aktywności raczej wrzesień i październik. Wszak po 1 listopada zakładało się zimowe kurtki i kozaki. A dziś? W lasach dużo grzybów i sporo ludzi właśnie teraz. Nawet na tej podstawie widzimy jak klimat szaleje.
Zamierzam korzystać z wolnego czasu i odwiedzać las tak długo jak będą grzyby. Bo zbieranie ich jest dla mnie niezwykle relaksującą czynnością, a przygotowywanie potraw z grzybami i jedzenie ich to prawdziwa rozkosz.



Co robię z grzybami, kiedy wracam z pełnym koszem z lasu? Najważniejszą sprawą jest ususzenie, bo suszone grzyby są najważniejsze. Wiadomo, że bez nich ani zupy na wigilię ani bigosu na święta nie będzie. Suszarka na grzyby, a także piekarnik mają swoją pojemność, więc jeśli coś zostanie wówczas trafia do garnka, w którym w odpowiednio słonej wodzie jest obgotowywane. Grzybkowe ogonki kroję na plasterki, podsmażam razem z cebulką, dodaję śmietanki 18% i mam najwspanialszy sos do purée, kaszy, a nawet pampuchów. A jak nie masz nic z powyższych to po prostu podaj z pieczywem, które umaczane w tym sosie jest jak mistrzostwo świata!!!



Takie piękne grzybki trafiają do strunowych woreczków i do zamrażalnika. Chyba, że jest ich mało, a ochota na grzybka ogromna, wówczas w przełożone do słoików czekają, by w najbliższe dni odsmażyć na masełku i zjeść po prostu - ze świeżym pieczywem. Taki podgotowany i następnie podsmażony kapelusz jest jak najwspanialsza wędlina!

Nigdy nie kisiłam grzybów, a słyszałam, że to produkt naprawdę wyborny. Nigdy jeszcze sama nie robiłam grzybków w occie (nigdy wystarczająco dużo nie uzbierałam). Ciekawa jestem jakie są Wasze sposoby - poza suszeniem na przerobienie tych wyjątkowych darów lasu. Piszcie w komentarzach pod postem bądź na social mediach, gdzie też mnie znajdziecie.

Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty