Zeszyt ze starymi przepisami - nośnik kulinarnej pamięci


Kiedy kupiliśmy mieszkanie w starym domu byliśmy przeszczęśliwi. Osiedle, po którym jeszcze w czasach studenckich chętnie spacerowaliśmy wydawało nam się tyle samo malownicze co tajemnicze. Zastanawialiśmy się kto budował domy, jak wyglądają ogrody z tyłu posesji, ile historii się tam kryje. W pewnym momencie nasze marzenie stało się rzeczywistością. Otrzymaliśmy klucze, czekał nas remont, a przede wszystkim czekał na nas dom - pierwszy wspólny i własny.

Stare mieszkanie zostało w zasadzie opróżnione przez poprzednich właścicieli, ale sprzątając piwnicę, spiżarkę i szuflady w wielkiej szafie w kuchni natrafiliśmy na ciekawostki z przeszłości. Były to między innymi stare gazety, kamionkowe garnki i coś co zainspirowało mnie do napisania dzisiejszego wpisu - stary zeszyt z przepisami. 



Nie jest on taki stary jak byście sobie tego życzyli. I dla mnie, badaczki, która przejrzała setki zapisanych w XVII i XVIII wieku rękopisów, również. Ale jest to zbiór kilkunastu receptur zapisanych na przełomie wieków: XX i XXI. Jednak poczułam, że to kolejny znak - oto wracając z Prowincji, na której zajmowałam się poszukiwaniem, opracowywaniem i kultywowaniem tradycji kulinarnych, znajduję kolejny ślad. Zeszyty, w których zapisywano przepisy są zawsze czymś o co proszę, podczas spotkań z Kołami Gospodyń Wiejskich. Pamiętam taki zeszyt u mojej mamy, sama mam kilka przepisów, które dyktowała mi mama, a dzisiaj po 20 latach wyglądają jakby miały co najmniej kilkadziesiąt więcej. Kiedy przygotowuję ciasta czy potrawy z tych właśnie przepisów dokładnie pamiętam jak siedziałam ze słuchawką przy uchu i skrzętnie notowałam każde słowo. Pamiętam dokładnie całą sytuację i potem także moje pierwsze mierzenie się np. z makowcem czy sernikiem.

Zeszyt, o którym wspomniałam na początku pewnie w założeniu autorki miał być prowadzony dłużej, systematycznie i precyzyjnie. Kończy się jednak szybko, pewnie zakończył się zapał albo obowiązki dnia codziennego sprawiły, że został odłożony na dno szuflady i po prostu o nim zapomniano. Coś w nim jednak jest ciekawego. Przepisy, które w większości są recepturami na słodkie wypieki są spisane odręcznie, mają swoich autorów. Wiemy, że autorka zeszytu zdobyła je od cioci, od córki, od pewnej Heleny. Jest też w środku list z przepisem i pozdrowieniami oraz podziękowaniem za gościnę. Są też wydarte kartki z kalendarza i wycinki z gazet - to daje możliwość określenia czasu, w którym zeszyt został założony. Na pewno ma wartość sentymentalną.



Dziś wyjęłam go znów, by zobaczyć co tam ciekawego znajdę i może mogłabym przygotować na przedostatni karnawałowy weekend. 

No i tak, moi drodzy, trzy przepisy na chruściki. Jak znalazł na dziś. 

O chruścikach pisałam już kilka lat temu. Kiedy je zrobiłam po raz pierwszy byłam z siebie naprawdę dumna. W karnawale muszę zrobić je przynajmniej raz w roku. Może ich przygotowanie jest trochę czasochłonne, ale efekt jest tego wart. Dziś, robiąc faworki albo chruściki, będę myśleć o tętniącym życiem mieszkaniu, który jest moim domem, a w którym przez wiele lat mieszkała inna rodzina. W zasadzie nieprzerwanie od lat 30-tych XX wieku. Od poprzednich właścicieli wiem, że dużą wagę przywiązywano do ogrodu, kwiatów na balkonie, uprawiano warzywa. Ale wiem też, że w ostatnim pokoleniu pojawiły się i wychowały bliźnięta oraz zawsze były zwierzęta. A ostatnio otrzymałam informację, że żona pierwszego właściciela miała na imię Aleksandra. Historia lubi zataczać koło.



Przygotowanie chruścików/faworków składa się z kilku etapów (sprawdzony przepis znajdziesz tutaj)

  1. Przygotowywanie ciasta

  2. Wykrawanie, przewijanie

  3. Smażenie na smalcu (tradycyjnie) lub oleju

  4. Posypywanie cukrem-pudrem

  5. Pałaszowanie - najprzyjemniejsza część tej długiej operacji


Zadanie wykonane na piątkę! Smacznego.

Komentarze

Prześlij komentarz

Bądź na bieżąco

Popularne posty