25.09.2019

Pyszna biedakuchnia, czyli tradycyjny wielkopolski pyrczok


Jesień na prowincji to najtrudniejsza pora roku. Dni są coraz krótsze, a roboty do zakończenia prac polowych bardzo dużo. Trzeba zebrać plony. Jednym z najważniejszych był i jest ziemniak, który od XIX wieku się doskonale zadomowił na polskiej wsi. Są regiony, które bardziej niż inne są kojarzone z ziemniakiem. Nie pisze tu o Podlasiu, bo od tego regionu specjalistką jest Joanna Jakubiuk. Opowiem o pysznym fragmencie kuchni wielkopolskiej, z którym postanowiłam się dziś zmierzyć.

źródło: polona.pl

Tradycyjna kuchnia wiejska od XIX wieku opierała się na ziemniakach. We wszystkich zaborach, we wszystkich regionach ziemniaki wiodły prym. Były energetyczne, łatwe w uprawie, dzięki nim można było wykarmić zarówno ludzi jak i zwierzęta hodowlane. W zależności od regionu powstawały potrawy charakterystyczne dla danej społeczności. Charakteryzowały się sposobem przyrządzenia, dodatkami, przyprawami oraz nazwą. W województwie wielkopolskim powszechne jest używanie słowa pyra. Od tego słowa pochodzi też nazwa potrawy, jaka od pokoleń, po dzień dzisiejszy jest przygotowywana w Wielkopolsce, między innymi na terenach powiatu tureckiego.

Jest to pyrczok, danie z długa historią i tradycją.  W wydanej przez Turkowską Unię Rozwoju publikacji Zbiór Wyrazów dawnych i zapomnianych na ziemi Tura używanych, znajduje się definicja potrawy: „Pyrczak (także pyrczok) rodzaj tradycyjnego, pieczonego w brytfannie placka ziemniaczanego ze skwarkami; słowo określające także nazwę zwyczaju pieczenia pyrczaka na zakończenie kopania i zbioru ziemniaków.”[„Zbiór wyrazów dawnych i zapomnianych na ziemi tura używanych”, Turek 2015, s 46].

Pyrczok to nie tylko zwykła potrawa, ale funkcjonujące w określonym kontekście zjawisko. Tradycyjnie przygotowywało się go jesienią, w okresie wykopek. Na dawnej wsi, był to ważny czas, w którym zawiązywało się relacje sąsiedzkie. Jeden sąsiad pomagał drugiemu. W czasach, kiedy wieś nie była zmechanizowana, wykopki odbywały się za pomocą jedynie ludzkich rąk. Mieszkańcy miejscowości chodzili od sąsiada do sąsiada i wspólnie kopali ziemniaki na każdym z pól. Praca kończyła się rytuałem opisanym następującymi słowami: „Na zakończenie wykopek: jak już były kartofle pokopane, to tu tego co my kopali, to ten robił pyrczok. I wtedy było „grane”. Ile tam było panien! Każda się pomyła i były placki popieczone z kartofli. To były właśnie pieczone tzw. Pyrczoki. W piecu na blasze! Tam jest i cebulka i jest pieprzu trochę, troszeczkę mąki, żeby to się trzymało.” (relacja ze wsi  Dziadowice, gm. Malanów) [„Cuda wianki”, red. Anna Leszczyńska, Turek 2014, s. 48].

źródło: polona.pl

Jest to danie pozornie proste, jednakże występuje na zakończenie pracy, dla zmęczonych i często zmarzniętych ludzi. Zapowiada też dobrą zabawę, zasłużoną po ciężkiej pracy. Potrawa występowała w wersji prostej, bezmięsnej, ale także w wersji bardziej bogatej: „Pyrczok, to jest ciasto podobne jak na plyndzę. Tylko, że się dodawało skwarki i różne dobre rzeczy, na przykład cebulę, kto co miał. Jak się upiekło same kartofle i jajko się wbiło, to też się zjadło. Ale bardzo dobry był jak się tam boczek dodało, bo kiełbasa była w tamtych czasach trudniejsza do zdobycia. Kto umiał sobie zrobić to miał, a mięso miał przecież każdy, bo świniobicie zawsze było na kopanie ziemniaków. To się te skwarki, boczek, cebulę i ziemniaki razem w piecu po chlebie zapiekało. (relacja Bądkowa Drugiego, gmina Przykona). [„Cuda wianki”, red. Anna Leszczyńska, Turek 2014, s. 48]. Do pieczenia pyr czoku wykorzystywany był gorący piec chlebowy, który był w przeszłości w większości domostw wiejskich.

Mój premierowy pyrczok przygotowałam w sposób następujący:


Co prawda na wykopkach  w tym roku nie byłam, pieca chlebowego nie posiadam, więc mój pyrczok nie był zbyt profesjonalny. Powiedzmy, to taka próbka, inspiracja tradycyjnym przepisem. Nie przygotowywałam całej brytfanny, bo po pierwsze: kto by to zjadł? Po drugie: czy będzie nam smakować? Po trzecie: czy wyjdzie jak trzeba? Do zapiekania użyłam małych kamionkowych naczyń, które kupiłam ostatnio w sklepie, w którym jest „najtaniej na świecie” albo „wszystko za dwa złote”.
Na tarce utarłam 3 ziemniaki, dodałam 1 jajko, sól i pieprz. Na spód naczynia położyłam podsmażone plastry boczku (wędzony i parzony), na nie wyłożyłam przyprawione solą i pieprzem starte ziemniaki z jajkiem, na wierzch położyłam resztę boczku przesmażonego z cebulką.



Jakie to proste?
Piekarnik rozgrzałam do 200 stopni,
Na wierzch naczynia położyłam folię aluminiową, żeby się nasza zapiekanka nie przypaliła od góry, ale żeby dochodziła w całości. Tradycyjny pyrczok jest pieczony w brytfannie z pokrywką!!!
Po 30 minutach zdjęłam folię i piekłam dalej około 30 minut. Czas ten można skrócić.
Boczek na moim premierowym pyrczoku troszkę zbyt mocno się zrumienił, ale i tak był pyszny.


Rekomenduję, by danie jeść na gorąco!
Następnym razem nie dodam jajka, tym razem zaszalałam.




23.09.2019

Puszyste naleśniki bananowe



Weekend to czas, w którym - bez codziennego pośpiechu - przygotowanie śniadania dla rodziny może być prawdziwą przyjemnością. 

Przyjemność mam ja matka, przyjemność mają również konsumenci moich śniadań. Zwłaszcza, jeśli na stole pojawią się ich ulubione smakołyki. Na przykład naleśniki, których wielbicielami są moje dzieci odkąd pamiętam. Ostatnio kilka razy zrobiłam również pankejki, czyli puszyste wersje naleśników (takich amerykańskich). A takie przyrządza się najłatwiej z bananami.


Zaczęło się od tego, że w misce straszyły banany, których skórka była już w plamki albo brązowa. Wiadomo, nikt się nad nimi nie zlituje i nie zje, bo takie nieapatyczne i na pewno zepsute…
Na nic teoria o niemarnowaniu żywności, na nic gadanie o zero waste. Brązowych bananów nikt nie zje. Chyba, że… są ukryte w cieście naleśnikowym.

Pierwszy raz zrobiłam je myśląc, że mogą nie posmakować, że sama będę musiała pochłaniać te smaczne kalorie. Nie musiałam, myliłam się. Naleśniki wyszły za pierwszym razem, odtąd robię je często, głównie w weekendy, a dzieciakom sprawia to frajdę.

Składniki:
2 dojrzałe banany
05 l. mleka
2-3 jajka
3 łyżki cukru
Szczypta soli
Cukier waniliowy (opcjonalnie)
Łyżeczka proszku do pieczenia
1.5 szklanki mąki


Najpierw miksujemy w blenderze banany z mlekiem, powstaje gęsta baza naszych naleśników. Mieszamy ją mikserem (na wolnych obrotach) z cukrem, jajkami, mąką (do której uprzednio dodajemy proszku do pieczenia). Ciasto powinno być gęste jak kwaśna śmietana.

Na rozgrzaną patelnię, posmarowaną delikatnie tłuszczem (olej albo masło), wlewam tyle ciasta, by usmażyć jednocześnie 3 małe naleśniki. Smażę do uzyskania złotego koloru (po obu stronach oczywiście).

Dojrzałe banany mają w sobie dużo słodyczy i aromatu, dlatego nie przesadzajcie z białym cukrem!!!


Gotowe placki można podawać z konfiturą. Dzieci lubią coś kwaskowatego, np. galaretkę czerwonej porzeczki, ja lubię z dżemem dyniowym. Podobno wybornie smakuje z syropem klonowym. Tutaj inwencja w Waszych rękach!

Sam fakt, że przepis zamieszczam na prowincji to zasługa mojej córki, która nalegała, że przepis powinien zostać tu opublikowany. W tym miejscu pozdrawiam wszystkie mamy szalonych nastolatek i nastolatków. Bananowe naleśniki powinny spowodować uśmiech na zadąsanych twarzach naszych podlotków!


Smacznego!


Ps. znikają z talerza tak szybko, że nie jestem w stanie zrobić porządnych zdjęć, to chyba najlepsza rekomendacja dla przepisu :)

13.09.2019

Piątek, czyli pyry z gzikiem


Może moja rodzina nie była dla mnie autorytetem w zakresie przestrzegania cotygodniowego piątkowego postu. Zdarzała się wszak piątkowa kiełbasa, najlepsza z  bigosu, i inne rarytasy, ale jednak to z piątkiem i dzieciństwem kojarzę tradycyjne potrawy bezmięsne.

Najbardziej zapamiętany przeze mnie duet to gzik z pyrami w mundurkach albo inaczej pyry z gzikiem.
Nie ma nic prostszego. Obiad taki przygotowuje się w 15 minut.
Zastanawia mnie skąd pochodzi określenie „w mundurkach” dla ziemniaków ugotowanych w skórce. Najlepsze zawsze były te wyjęte prosto z parownika. Tak. Na wsi u babci, gdzie spędzałam większą część mojego dzieciństwa były świnie, specjalnie dla nich była przygotowana pasza na bazie parowanych ziemniaków, otrębów i czegoś jeszcze, czego nie pamiętam. Mnie jako dzieciaka i resztę moich kuzynów i kuzynek interesowały tylko ziemniaki - gorące, parzące w ręce. Miały też swój niesamowity zapach, inny niż ziemniaki gotowane w domu.




Kiedy parowanie w wielkim parniku kończyło się, ustawialiśmy się gęsiego i każdy z nas dostawał swoją porcję. Do tego było masło i sól. Łapkami obieraliśmy łupiny, smarowaliśmy masłem, soliliśmy… co to była za frajda. No i smak… Prosty i niezwykły za razem. Smak wakacji, smak beztroski, smak ziemi, w której się bawiliśmy całymi dniami. Kiedy teraz zamykam oczy i myślę o tych sytuacjach słyszę śmiech zgrai dzieciaków, szczekanie psa, żarty… Słyszę głos wsi Tomisławice. Mam przed oczami dziadka siedzącego na ławeczce pod wielkim jaworem i babcię stojącą na ganku. To był piękny, smaczny czas. Wszystko było takie proste, nawet smaki.

Wracając do piątkowego obiadu. Pyry już w zasadzie mamy. Jeśli ktoś nie ma wiejskiego parownika, wystarczy że ma garnek z przykrywką bądź szybkowar. Należy wybrać średniej wielkości ziemniaki, ważne, żeby były mniej więcej tego samego rozmiaru. Włożyć je, nieobrane [sic!] do garnka z gotującą się wodą, ale wody nie może być za dużo. Ważne, żeby się uparowały, a nie ugotowały. Zapełniony garnek przykrywamy pokrywką. Niech się parują, ok. 15-20 minut.
W tym czasie możemy przygotować gzik. Dopełnienie smaku.

Gzik to nic innego jak dobrze rozgnieciony twaróg (ja wybieram półtłusty), wymieszany z kwaśną śmietaną. Najlepiej zrobić twaróg samemu, podobno to nic trudnego. Ale wiadomo, że z dziś w sklepach mleko już nie takie. Jeśli kupujecie gotowy twaróg dobrze zakupić taki, który pochodzi z lokalnej mleczarni. Doprawiony do smaku solą i pieprzem, podaję w wariantach z czosnkiem lub drobno posiekaną cebulą. Bajkowo wygląda i smakuje również ze świeżym szczypiorkiem. Ale zieleninę można podać na oddzielnym talerzu i dodawać do gzika na sam koniec. Nie musi to być tylko szczypiorek, może być nać pietruszki, rzeżucha, rukiew wodna, kolendra, bazylia, cokolwiek Wam przyjdzie do głowy.


Po wymieszaniu nabiału mamy jeszcze chwilę. Możemy go włożyć do lodówki, zimny gzik lubię najbardziej.
Kiedy ziemniaki kończą się parować wyjmujemy je na miskę, kładziemy na stół, obok wykładamy gzik. Teraz tylko od nas zależy w jakich proporcjach będziemy dobierać składniki i jakich dodatków będziemy używać. Moja mama obierała wszystkie ziemniaki, ja tego nie robię, podaję w mundurkach, bo uważam, że to cały urok w własnoręcznym ich obieraniu. Do zestawu można podać masło, zawsze na stole powinna stać solniczka i pieprzniczka.


Takie to proste. I pyszne. Pewnie dlatego niezmienne od lat. Od pokoleń!

9.09.2019

Czas na demokratyczną sałatkę ziemniaczaną


Kiedy kończy się lato trochę mi smutno, to nic dziwnego i pewnie większość z Was ma podobne przemyślenia...  Nie ukrywam jednak, ze w tym roku na myśl o jesieni oddycham z ulgą, bo upały zmęczyły mnie niemiłosiernie. Podczas skwaru nie mam ochoty jeść, a co dopiero krzątać się po kuchni i myśleć o niej twórczo. Cieszę się na koniec lata i początek jesieni, bo kulinarnie jest to piękny czas. Doceńmy to :)

Podczas tego lata najchętniej jadłam chłodniki. Nic odkrywczego dla wielu z Was i dla moich najbliższych również. Latorośle za chłodnikami nie przepadają, dlatego musiałam kombinować dania, przy których nie musiałam spędzać godzin nad gorącymi garami.




Były więc często sałatki. Jedną, którą zrobiłam na szybko któregoś upalnego dnia, dzielę się dziś z Wami, bo podbiła moje, mojej rodziny i znajomych serca, a raczej podniebienia. Jest dziecinnie prosta, orzeźwiająca i smaczna, i kolorowa.  
I ma tylko 4 składniki:

ziemniaki ugotowane w mundurkach
cebula czerwona
ogórki kiszone 
koperek

olej, sól, pieprz, opcjonalnie wyciśnięty czosnek.

Nie podam wam proporcji, bo to kwestia indywidualna. Najwięcej objętościowo jest ziemniaków, dlatego sałatka nosi nazwę ziemniaczanej. Reszta tak naprawdę tę sałatkę doprawia. To Ty decydujesz ile dodasz ogórków i reszty!!!




Ziemniaki wybieramy sałatkowe, takie, które się nie rozsypią po ugotowaniu. Ja od dwóch lat kupuję od rolnika na ryneczku galę i bardzo nam smakuje i do sałatek nadaje się idealnie. Zawsze do sałatek najpierw gotuję ziemniaki w mundurkach. Tak sobie stygną, potem je obieram i kroję jak już są zupełnie zimne. Pokrojone ziemniaki wkładam do miski i dodaję oleju, żeby się za bardzo nie posklejały. To nam ułatwi wymieszanie sałatki na dalszych etapach.

Kolejno dodaję:

  • drobno pokrojone ogórki kiszone, własnoręcznie przygotowane latem,
  • czerwoną cebulę bardzo drobno siekaną,
  • na koniec posypuję wszystko świeżym koperkiem, który kocham bezgranicznie.




Teraz pozostało nam wymieszanie wszystkiego i doprawienie solą pieprzem, ewentualnie wyciśniętym świeżym czosnkiem. Teraz czas włożyć sałatkę na kilka godzin do lodówki, żeby smaki się przegryzły.




Nie dodaję majonezu, choć można by było. Lubię wersję light, fit, czy jak to nazwać :). Lubię tą wersję prostą, bo choć składa się tylko z czterech składników jest charakterna. 

To sałatka demokratyczna, to Ty decydujesz jakie będą proporcje ogórka do ziemniaka i cebuli. Życzę, żeby balans został zachowany :) Życzę również dużo koperku, bo on pomaga w ewentualnej niestrawności.

Smacznego.