“Ludowe źródła kultury”, czyli Prowincja od kuchni na konferencji



Kiedy przeczytałam informację, że w Swołowie, na koniec maja odbędzie się konferencja naukowa, której motywem przewodnim są Ludowe źródła kultury, stwierdziłam, że nie ma na co czekać, tylko czem prędzej wysyłać zgłoszenie. Miałam mały dylemat, bo temat tegorocznego spotkania dotyczył religijności, a tu w zasadzie ani w teorii ani w praktyce nie byłam nigdy zbyt mocno zanurzona.

Wszak zajmuję się sprawami bardzo doczesnymi, ale… no właśnie. Jedzenie to doskonały pretekst, by przedstawiać inne zjawiska kulturowe. Postanowiłam, że przyjrzę się sakralnej funkcji jedzenia. I tak to moje przyglądanie mi się spodobało, że wyłuskałam temat, który okazał się (a przecież wiadomo nie od dzisiaj, że tak własnie jest :) bardzo szeroki. Kiedy otrzymałam informację, że moje zgłoszenie zostało przyjęte, złożyłam wniosek urlopowy i zaczęłam się bardzo cieszyć na myśl cudownego, majowego czasu w malowniczym Swołowie. Tak więc, moi drodzy, pojechałam na konferencję z referatem: “Sakralny wymiar jedzenia – od stołu do festiwalu”.


Tak. Zadałam sobie pytanie i zastanowiłam się nad ujęciem tematu, wychodząc od źródeł i sakralizacji pożywienia w kulturze tradycyjnej, przechodząc od stołu do festiwalu i współczesnej zmiany roli jedzenia, a tym samym innego wymiaru sakralizowania. Nie mogłam pominąć elementów związanych z województwem kujawsko-pomorskim.


Kiedy rozpoczęłam studia etnologiczne od razu poczułam się jak w domu. Wychowywałam się u dziadków, a wszystkie wakacje, ferie i święta spędzałam na wsi. Moja Babcia, ale także Dziadziuś i wszelkie ciotki, które przewijały się na wiejskim podwórku uczyły mnie etnografii, czego przecież zupełnie ani oni ani ja nie byliśmy świadomi. Dotyczyło to również jedzenia. Na studiach zatem nie tylko zdobywałam nową wiedzę, co raczej utrwalałam starą i zaczynałam ją rozumieć.







W kulturze tradycyjnej pożywienie posiadało olbrzymi ładunek symboliczny. Pozyskiwanie jedzenia, przygotowywanie, przechowywanie oraz spożywanie miało wymiar intymny i bardzo często umiejscowione było w sferze sacrum. Mowa tu o poszczególnych produktach, które darzono ogromnym szacunkiem, ale także o praktykach związanych z zasiewem i zbiorem plonów, czyli tradycyjnym systemem agrarnym.

W domach niezwykle ważny był święty kąt, a przy nim stół. Nie był to zwykły mebel, ale pełnił funkcję ołtarza. Pamiętam taki u chrzestnej mojego Taty. W zasadzie przypomniałam sobie całkiem niedawno. Całe życie koncentrowało się w kuchni, a w małym drewnianym domku była tylko jedna izba, w której stało wielkie łóżko, pięknie pościelone, a na wielkich poduszkach, wykrochmalonych serwetkach posadzona była lalka. Bałam się tego pokoju, trochę po kryjomu do niego zaglądałam. Nie rozumiałam tych wszystkich ozdób. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś przy tym stole jadł. Dzisiaj rozumiem, że to był właśnie ten święty kąt. Przy stole jedzono tylko od święta, na codzień miejsce spożywania posiłków i centrum życia pełniła kuchnia. Latem, co bardziej pamiętam, była to letnia kuchnia. Tam też wypiekano chleb.





Chleb, który całowano, darzono niezwykłym szacunkiem, a przed rozkrojeniem naznaczano znakiem krzyża. pamiętacie takie zabiegi? Ja pamiętam doskonale, robiła tak moja Babcia, robi tak moja Mama. Chleb był z jednej strony symbolem Eucharystii, z drugiej podstawowym pokarmem, który w domu musiał być zawsze, więc wszelkie zabiegi z nim związane, od przygotowywania ciasta, przez wypiek do spożycia były niezwykle istotne. Towarzyszyły mu zabiegi magiczne, jak choćby symboliczne wyganianie diabła z pieca.

Jedzenie było czynnością wspólnotową, przed posiłkiem należało się przeżegnać i zmówić krótką modlitwę. Jedzenie miało zatem wymiar sakralny, wiązało się z szacunkiem i pokorą. Również z pokorą wobec przyrody, która decydowała o plonach i następstwach zbiorów. Zresztą nie tylko rolnictwo miało istotny wpływ na jadłospis w kulturze tradycyjnej, ale również zbieractwo. Wiązało się to ze znajomością przyrody, bioróżnorodności (w przypadku zbioru grzybów, ziół, dzikich roślin) i wierzeniami z nimi związanymi.





Zjedznie symbolicznego posiłku (chleba z solą) było pierwszą czynnością po wejściu do nowego domu, a potem cała rodzina odmawiała modlitwę. Jedzenie miało nie tylko wymiar biologiczny. Jedzenie, a przede wszystkim chleb było podstawą, do którego podchodzono z niezwykłym szacunkiem.

Czym jest jedzenie współcześnie i ja je analizować pod kątem sakralizacji? Z domów poznikały święte kąty, a w puste miejsce wstawiono telewizory, stół, stał się jak każdy inny mebel - przedmiotem użytkowym. Chleb kupujemy krojony, nasza dieta nie jest już dyktowana porami roku i uzależniona od plonów. Jemy poza domem - nie tylko od święta, choć święta nadal w większości spędzamy tradycyjnie, pomimo zniesienia zakazów wigilię przygotowujemy postną i pojawiają się na niej te sama potrawy, dzielimy się opłatkim, idziemy ze święconką, po zaślubinach sypiemy parę młodą ziarnem, witamy chlebem i solą).

Jedzenie jednak pełni już zupełnie odmienną funkcję nie służy tylko do zaspokojenia naszych biologicznych potrzeb. Coraz częściej jedzenie jest kwestią wyboru, sprawianiem przyjemności, tematem rozmów. Mamy dostęp do produktów, przepisów, programów kulinarnych. Nasze podejście do jedzenia współcześnie sprawdza się do celebracji, ale również do poszukiwań. Mówimy o kulinarnych modach, kulinarnych trendach. Wśród nich widoczny jest dość silny krąg miłośników kuchni tradycyjnej. Zapotrzebowanie na taką kuchnię wydaje się oczywiste, zwłaszcza jeśli spojrzymy na frekwencję podczas organizowanych kulinarnych wydarzeń. Tam gdzie w nazwie pojawi się tradycja i kuchnia domowa trudno będzie zobaczyć puste miejsca.



Czy nadal skaralizujemy jedzenie? Czy sakralizujemy tradycję? Nadajemy im inne znaczenie, choć one same też są we współczesnym świecie czymś innym. Bardzo często bierzemy udział w przestrzeni publicznej w “przedstawieniu”, w którym pojawiają się rekwizyty z przeszłości. Do współczesnych praktyk związanych z jedzeniem i świętowaniem wykorzystuje się na przykład postaci świętych, którzy w tradycyjnej kulturze byli stale obecni, dobrze znani, przypisywano im moc, wiązali się z cyklem rocznym, przepowiadano pogodę, wróżono przyszłość, a przysłowia związane ze świętymi były i są nadal świadectwem pewnej ludowej mądrości.

W województwie kujawsko-pomorskim celebrujemy dzień św. Marcina i wówczas przywracamy na nasze stoły tradycyjne potrawy z gęsiny, św. Walenty, którego relikwie znajdują się w Chełmnie zainspirował do organizowania podczas święta zakochanych warsztatów czy konkursów kulinarnych. “Święta Katarzyna wypiek rozpoczyna” i z tym hasłem zetkniemy się w Toruniu podczas licznych imprez piernikarskich. Przywołujemy świętych w kontekście działań kulinarnych, ale co to dziś dla nas oznacza? Mamy liczne święta kulinarne: święto śliwki, kapusty, a nawet czekolady. Lista się nie zamyka.

Tradycja, dziedzictwo w kontekście kulinarnym przyciągają jak magnes. Są to zazwyczaj imprezy plenerowe, które z racji powodzenia stają się wydarzeniami cyklicznymi, rok w rok przyciągającymi tłumy.

Uczestnicząc w jarmarku, festiwalu, targach czy warsztatach organizowanych przez muzea, samorządy, lokalne grupy działania czy koła gospodyń wiejskich spełniamy swoje marzenie o podróży w czasie.

Ta nowa forma świętowania, to poznawanie przeszłości, tradycji, to wspomnienia i często przeniesienie się do czasów dzieciństwa. To wywoływanie emocji, a jednocześnie gdzieś tam znowu budowanie wspólnoty, która i w przeszłości była tak istotną częścią kultury. Rozmowy przy jedzeniu, przy zakupach, celebracja czasu, który jest czasem niezwykłym. I oto proste, często postne jedzenie, które przygotowywano dawniej w wiejskich chatach staje się dzisiaj hitem jarmarków, i konsument jest w stanie za nie niemało zapłacić. Kupuje on jednak nie tylko potrawę, ale bardzo często opowieść, możliwość podzielenia się wspomnieniami z wytwórcą, kupuje on i zjada emocje i swoiste wyobrażenie przeszłości. Nie bez znaczenia jest fakt, że festiwale kulinarne, imprezy promujące lokalne smakołyki, nazywane są i stają się często po prostu “świętem smakoszy”.

W Swołowie pierwszy raz byłam w 2008 roku, też w trakcie konferencji. To była niezwykle przyjemna sesja naukowa "Wokół pomorskiej kuchni", którą do dziś wspominam z rozrzewnieniem. To była jedna z moich pierwszych konferencji naukowych, ale opieka prof. Ewy Nowiny-Sroczyńskiej i Czesława Robotyckiego sprawiły, że czułam się tam dobrze, naprawdę dobrze. Ustka, Swołowo i Kluki, bo taka była trasa ówczesnego konferencyjnego programu, urzekły mnie wtedy niesamowicie. Wiedziałam już, że muszę tu wrócić, szczególnie do krainy w kratę.




Kilka lat potem pojechałam do Rowów na wakacje i wtedy też odwiedziłem muzeum w Swołowie, tym razem przyjechaliśmy całą rodziną, uczestniczyliśmy w wakacyjnych zajęciach, zwiedzaliśmy całkiem nowe wystawy, bawiliśmy się krosnem, odwiedziliśmy kowala, jedliśmy gofry, uczestniczyliśmy w warsztacie stolarskim.



Tym razem w Swołowie było nieco chłodniej i wietrznie, mniej czasu było na zwiedzanie, oglądanie ekspozycji, szwędanie się po wsi. Zimny wiatr i deszcz zniechęciły nas do wychodzenia na zewnątrz, czego nie żałuję zupełnie, bo sesja zorganizowana przez Akademię Pomorską w Słupsku, Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku oraz Niemiecki instytut Historyczny była niezwykle ciekawa. Różnorodność tematów poruszanych w kontekście religijności ludowej pokazała jak bardzo szeroko można patrzeć i analizować ludowe źródła kultury. Przyjechali badacze i muzealnicy z całej Polski. Środowisko etnograficzno-archeologiczno-akademicko-muzealnicze miało okazję spotkać się, poznać i wymienić swoje doświadczenia. Ośrodki, które były reprezentowane to choćby Gdańsk, Słupsk, Toruń, Poznań, Lublin, Warszawa, Kilece, Częstochowa, Cieszyn, Sanok, oraz Kijów…




Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty