Tęsknoty prowincjonalne i zimowa melancholia


Niedługo minie pięć lat od powrotu do Torunia. Wydaje się, że to dopiero chwilę temu. Ten czas tak pędzi, zwłaszcza, kiedy jest dobrze. Na Prowincji też spędziliśmy 5 lat, ale czas tam leciał jakby wolniej. Tak to jest, jak się na coś czeka. Nasze życie na Prowincji było bowiem ciągłym oczekiwaniem, że coś się zmieni, że będzie lepiej, że ćwierć etatu zmieni się w cały i zaczniesz normalnie zarabiać, że będziemy się czuć jak u siebie, że staniemy się częścią prowincjonalnej wspólnoty, że dzieci odnajdą się w tej całej sytuacji. Konfrontacja z rzeczywistością nie była łatwa… Ale przetrwaliśmy wspólnie ten czas. Ostatnie pięć toruńskich lat to nowe otwarcie, rozwój i stabilizacja. Prowincjonalne doświadczenie też procentuje.

Nie zrozumcie, że byliśmy Prowincją rozczarowani. Podczas kilku lat intensywnej, niepełnoetatowej, często niezarobkowej pracy poznaliśmy świetnych i inspirujących ludzi. Zapamiętamy na zawsze długie rozmowy choćby - z Jurkiem Kramaszewskim, który uczył nas jak kisić kapustę, z Czesławem Kwiatkowskim - ostatnim menonitą i jego żoną Elżbietą, lokalną poetką, którzy opowiadali nam o tajnikach kuchni menonickiej. Spotkań, rozmów, tematów było co niemiara.


źródło: www.polona.pl

Ostatnie dwa pandemiczne lata, spędzone przede wszystkim w domu są towarzysko puste - zwłaszcza kiedy je porównuję z intensywnym goszczeniem się i goszczeniem innych na Prowincji. Żyjąc na wsi, zawsze byłam zaopatrzona w kawę i zawsze coś słodkiego się znalazło na wypadek niezapowiedzianych gości. I tak, na Prowincji nie trzeba było nikogo zapraszać. Nie ukrywam, że po powrocie do miasta doceniłam prywatność, jaką zapewnia mi współczesna miejska mentalność oraz to, że bez zapowiedzi nikt się nagle nie zjawi (a jak już się zjawi to z pewnością zapuka do drzwi). Takiej pewności w moim prowincjonalnym świecie nie miałam. Bez względu na porę dnia, pogodę, porę roku i dzień tygodnia. Przynosiło to zarówno radość, zaciekawienie, czasami też frustrację. O popołudniowej drzemce na Prowincji można było zapomnieć. Znacie to?


źródło: www.polona.pl


Czasem dopadają mnie małe tęsknoty. Za czym? Za czarnym rozgwieżdżonym niebem, za ciszą, którą zagłusza jedynie rechot żab, za ptakami, których w mieście prawie nie słychać. Za przestrzenią, którą można podziwiać i pochłaniać z perspektywy schodów (zobacz, dlaczego schody na prowincji były magiczne: tutaj), za cieniem wielkiego wiązu, za ziemią, w której rosły warzywa, za dzikim bzem pod oknem, za ogniskiem pod domem…




Melancholia, kiedy wkrada się niepostrzeżenie i nachalnie przeszkadza myśleć racjonalnie, przynosi nowe pomysły. By wyjechać, by pooddychać Prowincją, bezludziem. By zarobić i kupić drewniany dom w środku lasu… 

Na pewno nie wrócę na stałe na Prowincję i na pewno, wybierając nowe miejsce, skieruję swoje myśli w inne strony, w których, będzie równie smacznie i jeszcze piękniej. Moją przygodę będę budować na własnych warunkach. To najważniejsze. I wtedy będzie zacnie.


Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty