"Szlachetna poleweczka" i królik po tokarsku


Zdarzają mi się podróże bardzo smaczne i sentymentalne. Tak było kilka tygodni temu. Wróciłam na chwilę w rodzinne strony, by przeprowadzić warsztaty z wspaniałymi kobietami z Koła Gospodyń Wiejskich w Tokarach. Tematem naszego weekendowego spotkania była zdrowa kuchnia, związana z zasadami Slow Food i dziedzictwa kulinarnego. Za każdym razem, podczas podobnych spotkań, jestem zachwycona, bo poznaję coś nowego, uczę się starych – nowych smaków, dowiaduję o nowościach, choć dla innych są to oczywistości regionalne. Tak było właśnie w Tokarach.

Panie przygotowały wspaniałą degustację. Upiekły chleb z ziarnami na zakwasie, do tego swojskie masełko, doskonały twaróg, smalec i inne dobra... 


Tak sobie próbowałyśmy i rozmawiałyśmy. Rozmowa zeszła na temat  polewki, którą panie bardzo lubią i często gotują. Opowiedziałam im o tradycji i o wpisaniu „szlachetnej poleweczki” na listę produktów tradycyjnych i regionalnych. O historii zupy na zsiadlym mleku bądź maślance przeczytacie tutaj

Moje wprowadzenia teoretyczne mają jeden ważny cel – sprowokować pamięć, przywołać duchy dawnej kuchni i docenić swojskie, niedocenione smaki. A jest ich przecież cała masa. Szukam smaków tradycyjnych, ale prostych, nieskomplikowanych i nieoczywistych. Z tą oczywistością jest najtrudniej. Ale udało się. Usłyszałam bowiem o potrawie, która dla mnie nie była oczywista, a dla moich rozmówczyń wręcz przeciwnie.


Region, w którym się wychowałam jest niezwykle smaczny. Kuchnia, którą pamiętam z wakacji u babci i kuchnia mamy to dania proste, ale również niezwykłe. Wielkopolska zobowiązuje – pyrki czy kartofle w kuchni to podstawa. Ale okolice Turku to również mleko w każdej postaci. Twaróg (biały ser), ser pleśniowy z okolicznej mleczarni, maślanka, śmietana, masło – to smaki mojego dzieciństwa. A potrawą kanoniczną, piątkową są ziemniaki w mundurkach z gzikiem. Mniam! Kocham ten smak ja, kocha moja rodzina, dzieciaki i mąż też.

Nic dziwnego, że i polewka, czyli jak tradycyjna „szlachetna poleweczka z ziemi turkowskiej” nadal jest jadana co piątek ze smakiem. A, że tak jest wiem, bo opowiadały mi o tym moje nowe wspaniałe znajome z Tokar, a nawet ową poleweczkę przygotowały.


Zdziwiła mnie trochę obecność królika upieczonego w brytfannie i podanego, jeszcze cieplutkiego jako drugie danie – z pyrkami w mundurkach albo z chlebem na zakwasie. Królik to raczej mięso odświętne, delikatne i wykwintne. Takie jest było moje wyobrażenie, pewnie dlatego, że w moim rodzinnym domu pojawiał się bardzo rzadko. Panie wyprowadziły mnie z błędu, wspominając o własnej hodowli królików i potrawach jakie z nich przygotowują. I tu czekała na mnie kolejna miła i smaczna niespodzianka. Padła nazwa potrawy, która wyrwała mnie z kulinarnego marazmu... „Barszcz biały na króliku”.


Dotychczasowy barszcz biały kojarzył mi się raczej z dylematem smakoszy w rozróżnieniu go od żurku. Umiejscowiła bym go raczej w menu wielkanocnym. Historycznie, jest to – owszem - prosta zupa gotowana na roślinie zwanej barszczem. Ale barszcz na króliku??? Nigdy o takim wcześniej nie słyszałam. Jest to zupa zwyczajna, ale podobno bardzo smaczna, powszechnie niegdyś i współcześnie gotowana.
Cóż to takiego? Wywar gotowany koniecznie na króliku, zabielany śmietaną i zakwaszany octem. Pewnie dlatego nazywają ją w okolicy również „Białe kwaśne”.
Kto spoza ziemi turkowskiej zna tą potrawę ręka do góry!!!
Jeszcze jej nie jadłam, mam zamiar kiedyś ugotować. Podzielę się wówczas przepisem, wypatrujcie go!!!


A wspaniałym Paniom, z którymi miałam się okazję spotkać podczas weekendowych warsztatów - serdecznie dziękuję za zaangażowanie, rozmowy, wymianę doświadczeń i pyszny każdy kęs regionu!

Komentarze

Bądź na bieżąco

Popularne posty