27.07.2018

Pełnia smaku na pełnię księżyca, czyli gruszki w zalewie



Od Anki zimne wieczory i poranki. Co roku to powiedzenie wkracza w rozmowy urlopowiczów i zapowiada drugą połowę lata. W tym roku, na zasłużonym urlopie mogę delektować się teoretycznym wieczornym ochłodzeniem. Wyjątkowo, dzień po Ance, zapowiadane jest wielkie, najdłuższe w tym stuleciu zaćmienie księżyca. Będę bacznie obserwować, jeśli nie zasnę, a mam ostatnio takie tendencje. No, chyba, że będę się przy tym księżycu całować :) 


Zaćmienie księżyca, pełnia, to magiczne zjawiska. Powinno się z tej okazji przygotować jakiś eliksir.
Macie jakieś swoje ulubione mikstury? Przydało by się coś rozgrzewającego, słodko-pikantnego. O tak. Mam coś pysznego, ale niestety w domu, czeka na mnie w spiżarce. Przygotowałam tuż przed wyjazdem na wakacje.
Kilka dni przed urlopem zadzwoniła koleżanka z pytaniem czy nie chcę przygarnąć skrzynki gruszek. Cóż innego mogłam odpowiedzieć? Tak, rzekłam łapczywie. 
Dziękuję Aniu i Szymonie!!!


Gruszki są natury delikatnej, a takiej ilości nawet największy łakomczuch nie pochłonie na surowo. Trzeba było się zmierzyć z tą dobrocią. A robiłam to po raz pierwszy.


Na początku pomyślałam o kompocie, ale ponieważ moje latorośle nie przepadają za tradycyjnym wakacyjnym napojem, zadzwoniłam po poradę do – wiadomo –mamy.
Matczyna rada była następująca: zrób w zalewie, takie na zakąskę. To się zawsze przyda!
Sprawdzonego przepisu co prawda nie miałam, więc musiałam sięgnąć do literatury.


Znalazłam przepis na gruszki w zalewie słodko-kwaśnej, wzbogacanej aromatycznymi goździkami. Zapach w kuchni był specyficzny, smak – zamierzam spróbować po powrocie, daję im czas na przegryzienie się.
Składniki zalewy
Na 1 kg gruszek:
¾ szklanki octu,
1.5 szklanki wody
35 dkg cukru
Goździki
Przepis modyfikowałam w trakcie, nieco złagodziłam dodając trochę więcej wody, bo w takich proporcjach wydawał mi się zbyt kwaśny.
Sposób przygotowania:
Obrane gruszki i pozbawione nasion, pokrojone w połówki lub ćwiartki zalewałam delikatnie wodą z odrobiną octu, żeby nie ściemniały. Następnie zagotowałam je w wodzie z cukrem, potem dodałam octu i goździków i gotowałam razem ok. 10 minut.


Do wyparzonych słoików wkładałam prosto z garnka jeszcze gorące – wówczas już nie pasteryzuję. Kiedy gruszki i syrop stygną słychać jak słoiki się zamykają – lubię ten dźwięk pstrykających zakrętek. Klik i wszystko jasne.


Będę próbować po powrocie z wakacji, korzenna nuta na pewno sprawdzi się jesienią lub zimową porą. Lubię zamykać lato w słoiki. Pełnia szczęścia. Pełnia księżyca, zaćmienie.



26.07.2018

św. Krzysztof i nadmorskie żywienie



Lato w pełni, lipiec zbliża się do końca. Upały nie odpuszczają. Większość z nas podróżuje. Dziś warto to podkreślić, bo obchodzimy dzień św. Krzysztofa. Święty to nie byle jaki – jest patronem kierowców i podróżnych.

Toruń, ul. Mostowa

Ja też od kilku dni w podróży, więc myślę o św. Krzysztofie z czułością.

Św. Krzysztof patronuje mostom, miastom położonym nad rzekami oraz między innymi flisakom, podobnie jak św. Barbara jest patronem dobrej śmierci.

Wiślanym szlakiem...


Flisacze motywy są dla mnie bardzo ważne, rzeka od dłuższego czasu jest istotną częścią mojego tułaczego życia. Kiedy przeprowadziliśmy się na rubieże Chełmna powodowała, że musieliśmy się ewakuować w trakcie powodzi; odkąd wróciliśmy do Torunia zaprzyjaźniliśmy się z toruńskimi flisakami ze Slow Flow Guru oraz z Fundacją "Zamek Dybów i Gród Nieszawa", z którymi pływamy po Wiśle, opowiadając ciekawe historie. Polecam szczerze tą toruńską wiślaną atrakcję.


Wracając do św. Krzysztofa – zastanawiam się nad jedzeniem w podróży. Suchy prowiant i woda sprawdza się najlepiej, niczym baśniowe suchary jedzone przez hobbitów w trakcie długiej wyprawy.

Rowy, kurort, w którym można spotkać rekina, ludojada żarłacza :)

Nienajlepiej, mówiąc oględnie, wygląda obraz nadmorskiej gastronomii, którą mam okazję obserwować od kilku dni. Królują tu kebab, frytki oraz inne mało regionalne rarytasy. Aż serce boli, że nikt nie wymyśli sezonowej przekąskowi, bobu, fasolki szparagowej podawanej w sposób pozwalający na pałaszowanie uliczne. Gotowana kukurydza i popcorn królują na plaży. A gdzie jagodzianki? Gdzie lody na patyku? Dlaczego tak trudno wprowadzić proste przekąski oparte na sezonowych drach polskiego lata?

Smaki lata na wyciągnięcie ręki, ale nie w kurorcie...

Nawet święty Krzysztof nie udźwignie takiej diety. No, ale cóż. Turyści widać kochają ociekające od tłuszczu i klejące od cukru wysokokaloryczne i otłuszczające wątrobę foody. Mi to nie w smak. Kupiłam słonecznik i śliwki. Będę się nimi cieszyć i delektować.
A może znacie miejsca, w których sytuacja wygląda inaczej?

Dla tych, co tak jak ja, potrzebują pokarmów przygotowywanych z głową proponuję przygotowanie własnego prowiantu i zaopatrzenie się przed wyjazdem we własne zapasy owoców i warzyw.
No i można przygotować na drogę własne bułeczki. Przepis znajdziecie w poście prowincjonalne śniadanie mistrzów
Smacznego!
Ps. Ja tymczasem pożeram pustą plażę :)

pozostaje plażing ;)






17.07.2018

Porzeczki po mieszczańsku

Dzieciństwo. Wakacje u Babci. Szaleństwa z kuzynostwem. Owoce prosto z krzaka...


Pamiętam, jak razem z kuzynką czekałyśmy, aż truskawki przestaną być zielone, zaczną przybierać białą barwę, lekko zaróżowieją... Takie były najlepsze, wyczekane, z piaskiem pomiędzy zębami smakowały najlepiej. A po truskawkach eskapady do sadu, a po drodze maliny i porzeczki, w krzakach można było stworzyć „bazę” doskonałą. Podrapane nogi, poparzone od pokrzywy, umorusana buzia i poplamione sukienki, od wiśni i morwy zjadanej prosto z drzewa, od porzeczek – najlepszych białych i równie pysznych, choć kwaśnych czerwonych.



Deser doskonały, babciny, wakacyjny, jedyny w swoim rodzaju? Porzeczki czerwone zasypane cukrem. Kto pamięta? Ręka w górę!



Uważam, że owoce najlepiej smakują na surowo. Nie lubię ich w ciastach, nie przepadam za kompotami czy owocowymi zupami. No, ale… cóż poradzić, kiedy jesteś posiadaczką kilku krzaków/drzew, a plony są nadspodziewanie duże? Grzech pozostawić je na pastwę losu i pozwolić, by się zmarnowały na krzaku. A jak się obeżresz to też grzech! Trzeba zamknąć ten smak w słoiku.



Co zrobić z taką ilością porzeczek. Truskawki – wiadomo: w syropie lub dżem, porzeczki… a może galaretka?Skąd przepis? Mama porzeczek nie przerabiała… Na pomoc przychodzi sąsiadka z domu obok. W obfitości owocu z radością podzieliłam się ze starszą panią, w zamian opowiedziała mi o swoim sposobie na przygotowanie porzeczkowej galaretki. Na zimno, bez pasteryzowania!



Owoce zasypujesz cukrem, żeby puściły sok, przecierasz, wyciskasz, wiadomo, są bardzo soczyste. Następnie w stosunku 1:1 zasypujesz cukrem i ucierasz (w makutrze). Porzeczki mają dużo pektyny, nie potrzeba nic żelującego. Zsiądzie się sama.Następnego dnia, otrzymałam od sąsiadki słoiczek dobroci. Ja podarowałam jej słoiczek dżemu z dyni. Jak dobrze mieć sąsiada!!!



Mój sposób na przetworzenie porzeczek wyglądał troszkę inaczej. Kilka miesięcy temu zakupiłam w jednym z niemieckich supermarketów wyciskarkę wolnoobrotową. Jeden z moich najlepszych zakupów w życiu. Wyciska porzeczki do cna. Z jednej strony wypływa gęsty esencjonalny sok, z drugiej wytłoczyny, które też spożytkowałam, ale o tym napiszę za kilka tygodni. Tenże sok zmiksowałam z cukrem w trochę mniejszych proporcjach niż powiedziała sąsiadka. Mój wyrób to nie to co galaretka sąsiadki, ale też całkiem smaczne. Musze kupić makutrę!


P.S.Nie poradziłam sobie z zamykaniem słoików „na spirytus”. Po pierwsze żal mi było trunku, po drugie nie wychodziło za diabła. Spasteryzowałam więc klasycznie. Dziś zniosę do uprzątniętej w końcu piwnicy. Ja będę to wykorzystywać po sezonie? W jakiej formie pożerać? Będę Wam opowiadać na bieżąco.Smacznego!