Schody, schody, schody


Zaczęło się późnym latem. Po kolejnym festiwalowym szaleństwie kulinarnym zostaliśmy na kilka dni w miejscowości, w której zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Perspektywa najbliższego roku w mieście nie była optymistyczna. Moje miejsce pracy właśnie miało zostać zamknięte, doktorat powoli się kończył, a perspektywy naukowo-zawodowe były marne. Stwierdziliśmy, że równie dobrze jak w mieście, możemy szukać przygody i pracy na prowincji.

Rozglądaliśmy się na wsi. Słyszeliśmy, że gdzieś jest do wynajęcia mieszkanie. Po kilku latach mieszkania w hotelu akademickim potrzebowaliśmy przestrzeni jak niczego innego. Byliśmy też zmęczeni ciągłym pędzeniem, z zajęć na zajęcia, z jednego końca miasta na drugi.

Aleja, źródło: polona.pl


Ktoś powiedział, że owa oferta wynajmu jest nieatrakcyjna, ale że może zainteresuje nas pewien zapomniany dom. Zapakowaliśmy się do samochodu, jechaliśmy dość długo. wjechaliśmy w ślepą uliczkę i na końcu pięknej alei zobaczyliśmy drewniane cudo. Zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Kto był, ten wie o czym piszę.

Oglądaliśmy wnętrze starej chaty z zapartym tchem. Wszędzie było pełno porozrzucanych rzeczy, teren wyglądał jak dżungla. Nie przeszkadzała nam nawet wyrwa w dachu, której nikt przez lata nie zauważał. Postanowiliśmy zająć się tym miejscem. Z sercem pełnym nadziei i dobrych emocji.
Początki były weekendowe. Każdy piątek, był dniem nadziei. Jeździliśmy na naszą prowincję sprzątać, karczować odgruzowywać. Wynajęliśmy dom, w którego drugiej części mieszkał pasterz – bajarz. Postać to nietuzinkowa, ale o ludziach będzie odrębny cykl.

Nasze wypady na prowincję były jak ładowanie akumulatorów. Niedziele były smutne, bo wiązały się z powrotem do ciasnoty hotelowych przestrzeni. Nie przeszkadzał nam brak wody, obdrapane ściany wnętrz, sypiący się tynk. Chłopaki z okolicy załatali dach, wyremontowali jeden pokój. Było jak w bajce.

źródło: polona.pl


Wieczorami siadaliśmy na schodach - zmęczeni fizycznie, ale psychicznie odnowieni. Taka terapia. Praca, nadzieja, plany na przyszłość. Oddech łapaliśmy siedząc wieczorami przed domem, w którym czuliśmy się jak u siebie. Rozmawialiśmy, snuliśmy plany, projektowaliśmy przyszłe wydarzenia. Obserwowaliśmy niebywale czarne niebo usłane milionami gwiazd, wsłuchiwaliśmy się w rechot żab i ciszę, kiedy żab już nie było. Schody były naszym najulubieńszym miejscem. Stąd widać było wszystko, wydawało się, że widzimy przyszłość. Tak budowaliśmy swoje nowe miejsce. Na schodach wypijaliśmy wieczorne piwo, na schodach dyskutowaliśmy, na schodach snuliśmy plany. Na schodach myśleliśmy, że oto otwiera się przed nami wspaniały świat. W końcu. Wolność.

źródło: polona.pl


Dziś, jeden z pierwszych ciepłych tego roku wieczorów, znowu można usiąść na schodach i rozmarzyć się. Za chwilę rozkwitną mlecze, kasztany, czarny bez. Za chwilę zacznie wschodzić topinambur. A schody znów staną się naszym inspirującym centrum świata. I to od nas zależy czy będziemy mieli pod górkę czy z górki oraz to jak bardzo będą te schody strome.

Komentarze

  1. Piłam kawę na tych schodach! Piękne czasy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam zatem na kolejna kawę, choć jak pisałam na prowincji trudno o dobrą kawę. Nadrobimy widokami, komarami i plotkami :)

      Usuń
  2. U nas również plany najlepsze na przyszłość też snuło się na ławce na schodach przed menonicka chata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Elu, myślę, że wiele wspólnych wątków możemy jeszcze odnaleźć w tym prowincjonalnym życiu ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Bądź na bieżąco

Popularne posty